Mój sposób na lina... Pomimo tego, że jestem zapalonym spinningistą w każde wakacje poświęcam wiele czasu pięknej i tajemniczej rybie, którą uważam za króla starorzeczy - linowi. Moim łowiskiem jest nieduże, zarośnięte starorzecze Wisły. Na ryby wstaję wcześnie ok. 6:00 jestem już nad wodą. Na łowienie wybieram płytkie, położone blisko brzegu dziury między glonami. Przez trzy poprzednie wieczory nęcę moje stanowisko firmową zanętą-wrzucam po cztery kule codziennie. Łowię na dwa teleskopowe wędziska ( 3,9 m.). Żyłka główna ma 0,20mm., a haczyk wiążę na przyponie z żyłki 0,18mm. (nie mogę założyć cieńszej gdyż ryba przerwałaby ją po ucieczce w glony). Na haczyk zakładam dwa czerwone robaki wykopane z kompostu (mają one specyficzny zapach lubiany przez liny). Po zarzuceniu zestawu czekam na branie. W tym momencie każdy wędkarz musi wykazać się niezwykłą cierpliwością, ponieważ lin przed połknięciem przynęty ma zwyczaj "bawić się" nią przez kilka, czasem nawet kilkanaście minut. Gdy spławik przestanie kiwać się na boki i w końcu zniknie pod wodą energicznie zacinam. Lin zazwyczaj ucieka w glony. Walka jest siłowa, na dokręconym hamulcu żeby ryba nie wyciągnęła zbyt dużo żyłki. Zaplątanie się ryby w glony oznacza najczęściej koniec holu. Rybę ląduję podbierakiem. Wszystkim wędkarzom polecam ranne wyprawy na liny. Wiem jak ciężko jest wstać rano w wakacyjny poranek ale naprawdę warto zamienić te kilka godzin snu na pełne wrażeń "linowanie" i oglądanie budzącego się ze snu starorzecza. Życzę wszystkim pięknych linów.
Artur Strzałkowski
|