Strona główna | Mapa serwisu | English version  
Dzień szczupaka
artykuły > Dzień szczupaka

Dzień Szczupaka





Jest taki dzień, czasami nawet kilka dni w roku, kiedy z wyprawy wędkarskiej wracamy z uśmiechem na twarzy. Dzień ten przepełniony jest magią, tajemnicą, niesamowitością. Mam tutaj na myśli tą dobę, w której w przeciągu kilku godzin na naszym koncie zapisuje się kilka lub nawet kilkanaście, a czasami wręcz kilkadziesiąt "szczupłych" i wcale nie chodzi mi o wyprawy do Szwecji, lecz jak najbardziej polskie realia. Wyżej wspomnianą magię tego dzionka można wytłumaczyć występowaniem wzajemnie ze sobą powiązanych, ściśle określonych czynników racjonalnych, wśród których najważniejsze są: czas, miejsce, przynęta i sposób jej prowadzenia. Czas - musi być czasem wzmożonej aktywności konsumpcyjnej ryb. Najlepsza jest wczesna wiosna, kiedy rybki, wyczerpane igraszkami miłosnymi, odnawiają zapasy energii, oraz jesień, podczas której gromadzą energię na zimę. Miejsce - najlepiej, kiedy uda nam się odnaleźć stołówkę ryb, czyli obszar, na którym zagęszczenie, żerujących, interesujących nas gatunków jest największe. Przynęta - gdy powyższe warunki zostaną spełnione, dobór odpowiedniej przynęty nie stanowi większego problemu, jednakże niektóre wabiki będą chętniej atakowane, bardziej agresywnie i zdecydowanie. Osobiście udaje mi się trafić na taki dzień średnio dwa razy w roku. Najlepsze wyniki zawsze osiągam wiosną na płytkich łowiskach. Ostatnim takim dniem, który najlepiej zapisał się w mojej pamięci był 3 Maja ubiegłego roku. Rocznicę uchwalenia konstytucji spędziłem nad Narwią w okolicach Dzierżenina. Wszystko zapowiadało się niezbyt szczególnie. Pierwszy rzut wykonałem ok. godz. 5.00 rano. Do 12.00 na agrafkach (zawsze stosuję agrafki, ponieważ moim zdaniem ryby mniej się na nich męczą niż w siatce, a moje rybki muszą być w dobrej kondycji, ponieważ po zrobieniu fotki podsumowującej dany wypad, wszystko wypuszczam z powrotem na wolność) miałem zawieszonych kilka okoni i jednego ledwowymiarowego esoxa. Łowiłem w pobliżu głównego nurtu, jednakże niedaleko tzw. kaczaków. Dno w tym miejscu usłane było sporą ilością patyków i grubszych badyli. Po godzinie dwunastej postanowiłem zmienić miejsce. Zabrałem się więc za wiosłowanie, a za łódką puściłem woblerka. Wymyśliłem sobie, że przepłynę z "dorożką" wąskim przesmykiem między wyspami, latem przesmyk ten jest prawie całkowicie zarośnięty. Mój pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę. Gdy rapalka znalazła się na skraju dróżki wodnej oddzielającej dwie ogromne, masywne, przesycone wiosenną zielenią, niegdyś pewnie stanowiące jedną całość wyspy, nastąpiło gwałtowne, agresywne branie. Po kilku sekundach zdecydowanego holu na agrafkach zawisł kolejny nieduży zębacz (około 50 cm.). Skuszony chęcią złowienia większej ilości drapieżników, wyrzuciłem z łodzi balast i zabrałem się za spiningowanie. Na nieboskłonie zaczęły kłębić się i zbijać w jedną całość czarne chmury. Ten spektakl natury był mi już dobrze znany, i nie napawał mnie zbytnim optymizmem. Wiedziałem, że już niedługo nad moją głową przejdzie ogromna burza. Wiedziałem też, że nie zdąrzę przed nią skryć się na brzegu. Oszacowawszy, że zostało mi nie całe dziesięć minut, przywiązałem pospiesznie do żyłki, średniej wielkości, podłużną, miedzianą błystkę wahadłową. Pierwszy rzut, pierwszy kontakt z wodą, zamykam kabłąk, pół obrotu korbką, i jest! Branie! Po około minutowym holu wyciągam ładnego pasiaka, trzydzieści parę centymetrów. Zapinam go na agrafkę, chwytam wędkę i rzucam w to samo miejsce. Prowadzę błystkę wysoko, tuż pod powierzchnią wody, ponieważ głębokość nieduża a przy dnie rozwija się już świeża roślinność. W połowie odległości od łódki następuje kolejne branie, to trzeci dzisiaj szczupak, również nieduży ( około 50 cm.). Kolejne rzuty w to miejsce nie przynoszą efektów. Obracam się na pięcie o 180 stopni i rzucam po drugiej stronie łodzi. Ten zabieg przynosi mi kolejnego dzisiaj szczupaka, troszkę większego od pozostałych (64 cm.). Kilka pustych rzutów i kolejny szczupły, jednakże jeszcze przeźroczysty (35 cm.). Burzowe chmury są już prawie na de mną, zrywa się ogromny wiatr, wyciągam jeszcze jednego krótkiego i zaczyna padać deszcz. Brania ustają, rzucam jeszcze parę razy i w obawie przed wyładowaniami atmosferycznymi odkładam wędkę. Burza trwała przez około 30 minut. W ty czasieodprężyłem nadgarstek, posiliłem się kilkoma kanapkami i rozgrzałem ulubioną, niepowtarzalną w smaku herbatą z termosu. Cały mokry, jednakże zrelaksowany i o prawie w pełni zregenerowanych siłach, przystąpiłem do wykonywania dalszych rzutów. Ku mojemu zdziwieniu brania były równie intensywne i częste jak przed burzą. Przy tak dogodnych warunkach postanowiłem sprawdzić reakcję ryb na inne przynęty. Bardzo skuteczny okazał się srebrny Mepps z czerwonym chwościkiem, reagowały na niego bardzo dobrze szczupaki, i zwiększyły się brania garbusów. Ten cykl brań został przerwany kolejną nawałnicą, po której przejściu, do żyłki przywiązałem perłowy ripper Mannsa z czarnym grzbietem. Przynęta ta okazała się prawdziwym kilerem. Odniosłem wrażenie, że ryby mało się nie pozabijają w walce o ten z pozoru smakowity kąsek. Jako ciekawostkę dodam, że identyczny ripperek, jednakże nie perłowy, lecz biały, i również z czarnym grzbietem pozostawał prawie niezauważony. Brania skończyły się przed godziną szesnastą. Podsumowując ten piękny, iście szczupaczy dzień, naliczyłem 21 cętkowanych i mnóstwo pasiaków. Szkoda, że nie miałem aż tylu agrafek, bo nie mogę w tej chwili tego zdarzenia udokumentować. Na szczęście mam na to świadka, odwiecznego kompana większości moich wypadów wędkarskich, który w gronie znajomych, z ogromną fascynacją w głosie potwierdził moje zeznania. Życzę sobie i wszystkim wędkarzom, aby tak wyjątkowe dni, tak wyjątkowe zjawiska, stanowiły codzienność, nad polskimi wodami.
Zaprzaszamy do czytania

Image Hosted by extremesports.vgh.pl